Przyjemność to emocjonalna reakcja na stan zaspokojenia – a także sam proces zaspokajania naszych potrzeb. Których? Tych, które w swojej klasyfikacji wymienia Abraham Maslow, ale też wszelkich strategii ich zaspokajania, dążeń, celów, pragnień.
Sygnał zaspokojenia i spełnienia
Pożądane, przyjemne, pozytywne emocje towarzyszą nam nie tylko w momencie bezpośredniego zaspokajania – czy po zaspokojeniu – konkretnej potrzeby, ale już w procesie zbliżania się do tego stanu. Czynność ta polega najczęściej na pokonywaniu kolejnych etapów działania i osiąganiu kolejnych, pomniejszych celów, przybliżających nas do jakiegoś celu głównego. Każdy etap cząstkowy i każde pomniejsze, udane działanie jest nagradzane adekwatną do niego porcją pozytywnych emocji. Co więcej, taką właściwość – wzbudzania pozytywnych, przyjemnych emocji – ma już sama nadzieja na pomyślny efekt, a nawet nadzieja na samo rozpoczęcie działań, służących założonemu celowi.
Różne barwy przyjemności
Chyba tylko słownikowej rozrzutności zawdzięczamy fakt, że w ostatecznym rachunku suma słów, określających różnorodne, przyjemne stany emocjonalne, jakie możemy przeżywać w najróżniejszych sytuacjach, nie jest wcale mniejsza niż łączna suma określeń, używanych dla oznaczania różnych stanów nieprzyjemnych. Np. lista określeń dla emocji przyjemnych, jaką zamieszcza w swojej książce Porozumienie bez przemocy Marshall Rosenberg, obejmuje ok. 150 wyrażeń – i mniej więcej tyle samo pozycji ma konkurencyjna lista określeń wszelkiego rodzaju stanów nieprzyjemnych. Co więcej, wśród tych ok. 150 słów oznaczających najróżniejsze, przyjemne stany emocjonalne można jednak pokusić się o wyodrębnienie kilku różnych kategorii zadowolenia czy przyjemności. Bo np. gdy mówimy o „radości” czy „ekscytacji”, to mamy na myśli przyjemność bardziej aktywną, dynamiczną, gdy zaś np. o „spokoju”, „uldze” czy „odprężeniu” – stany łagodniejsze, bardziej pasywne. Są też stany związane bardziej z efektem końcowym, jak „nasycenie” czy „zaspokojenie” – i bardziej związane z początkowym etapem działania, jak „nadzieja” czy „zaciekawienie”. A zaciekawienie z kolei to stan bardziej jednorazowy, doraźny, gdy tymczasem „ciekawość” dotyczy stanu bardziej stałego, stabilnego, długotrwałego. Można by więc powiedzieć, że ta wielość określeń nie jest tylko sztuką dla sztuki i nie stanowi tylko zbioru określeń synonimicznych, lecz daje szanse na uwidocznienie różnych subtelności odczuć, związanych nie tylko z nasileniem danej emocji, ale też z okolicznościami jej pojawienia się czy trwania i z etapem jakiegoś działania czy wydarzeń, z którymi mamy do czynienia.
Przyjemność jako cel
Dążenie do przyjemności jest czymś naturalnym: wolimy być zadowoleni niż niezadowoleni, i nie tylko nie ma w tym nic złego, dziwiłaby nas raczej tendencja przeciwna. Zadowolenie – radość – to sygnał tego, że nasze sprawy toczą się pomyślnie, cele i potrzeby są realizowane i zaspokajane na pożądanym, akceptowanym przez nas poziomie. Wszystko w porządku jest tylko wtedy, gdy nie zapominamy o przyczynowo-skutkowym związku między zadowoleniem a realnym stanem naszych spraw. I kiedy nasze zadowolenie czy radość odzwierciedlają naszą rzeczywistą sytuację, są wskaźnikiem tego, co się naprawdę z nami dzieje. Ale, paradoksalnie, również i ten związek może ulec rozerwaniu. Analogicznie do tego, co się zdarza emocjom przykrym, gdy czasem wolelibyśmy nie odczuwać przykrości nawet wtedy, gdy jest ona adekwatna do naszej sytuacji i daje prawdziwą relację z naszego fatalnego położenia – przynajmniej pod jakimś względem. Jeśli więc istnieje jakikolwiek problem z emocjami przyjemnymi, to polega on – czego należałoby się spodziewać – na czymś odwrotnym niż problem z emocjami nieprzyjemnymi. Tak jak tam przedwcześnie usiłujemy pozbyć się przykrości, nie bacząc na jej konieczne uwarunkowania, tak tutaj – równie przedwcześnie i nie bacząc na jej uwarunkowania – usiłujemy uzyskać nienależną przyjemność.
Pułapka przyjemności
Nienależną przyjemność w tym sensie, że niezależnie od rzeczywistych uwarunkowań i roli emocji jako „wskaźnika”. Próbujemy rozerwać ten przyczynowo skutkowy związek pomiędzy sytuacją i sygnalizatorem sytuacji, jakim jest emocja – i chcemy przeżywać samą emocję, w oderwaniu i z pominięciem sytuacji. Tak, jakby wartością było samo przeżywanie emocji, nie zaś całościowe zaangażowanie w aktywność wobec rzeczywistości. Przypomina to sytuację jak z filmu „Matrix” – dużo wcześniej zresztą wykorzystywaną już przez Stanisława Lema – w której nie tylko, że bohaterowie żyją w urojonej iluzji rzeczywistości (jak we śnie), ale też nie wszyscy chcą się wyrwać z tej iluzji, nawet po odkryciu przez nich faktycznego stanu rzeczy. Co najmniej jeden z nich świadomie wybiera dalsze życie w iluzji, zamiast prawdziwego kontaktu z rzeczywistością realną. Nie należy chyba bagatelizować tego typu literackich fantazji, bo z jednej strony odzwierciedlają one obawy człowieka przed utratą kontaktu z rzeczywistością, ale z drugiej – także i rodzaj tęsknoty, obecnej przynajmniej u niektórych osób za życiem w barwniejszej iluzji, zamiast życia w „szarej” rzeczywistości. Ta tęsknota potwierdzana jest – w nieco słabszej formie – przez te osoby, które (choć nie aż tak radykalnie), ale przynajmniej częściowo i okazjonalnie usiłują „oderwać” się od tej rzeczywistości. Nie przypadkiem więc fachowcy od uzależnień dostrzegli u osób uzależnionych istnienie mechanizmu „iluzji i zaprzeczeń”, na którym (obok kilku innych) opiera się uzależnienie. Człowiek zaprzecza – to znaczy ignoruje, nie zauważa, pomija – wszystkie niekorzystne i niewygodne dla niego elementy sytuacji, zaś dodatkowo tworzy iluzje – pozytywne i korzystne dla siebie wyjaśnienia – tych niekorzystnych, niewygodnych zjawisk i swojego postępowania. Jest to działanie analogiczne do retuszowania obrazu czy zdjęcia, które wykazują jakieś niedostatki: to, co nie wygląda korzystnie – usuwamy, wymazujemy lub pomniejszamy, to zaś, czego brakuje albo jest za mało – powiększamy lub dodajemy. W rezultacie otrzymujemy produkt odbiegający od oryginału, ale za to piękniejszy. I w niektórych przypadkach nie musi to być problem, zwłaszcza gdy jedynym celem tych zabiegów miałby być wyłącznie efekt estetyczny – jak przy obróbce fotografii (choć chyba już nie przy obróbce fotografii do paszportu, która ma służyć identyfikacji, nie zaś wrażeniom estetycznym, kosztem podobieństwa). Problem zacząłby się także wtedy, gdyby poddawany tego rodzaju obróbce obraz był np. mapą, która miałaby być naszym przewodnikiem w terenie.
Mapa to nie teren
Mapa w ten sposób „poprawiona” lub „upiększona” nie tylko nie byłaby w stanie pełnić swojej funkcji, ale wprowadzałaby w błąd, czasem dosłownie „wyprowadzając nas w pole”, zamiast do zamierzonego punktu. Tymczasem obraz rzeczywistości, jaki posiadamy w naszym umyśle, pełni funkcję właśnie tego rodzaju „mapy” czy też przewodnika, według którego podejmujemy bieżące decyzje co do naszego postępowania i konkretnych działań. Jednak „mapa to nie teren”, jak obrazowo ujmują rzecz twórcy popularnej koncepcji NLP (czyli tzw. „neurolingwistycznego programowania”) – zapożyczając nota bene zarówno to twierdzenie, jak i fundamenty koncepcji od amerykańskiego psychologa polskiego pochodzenia, Alfreda Korzybskiego, który przedstawił je w napisanej dwadzieścia lat wcześniej Psychocybernetyce (na którego autorzy NLP wielokrotnie w swoich książkach powołują). Toteż jeśli mamy złą, pełną błędów mapę – podejmujemy nietrafne, błędne decyzje, prowadzące do niekorzystnych rezultatów. Mapa nie ma być „piękna”, lecz przede wszystkim „prawdziwa”. Jednak nasze „mapy” – przewodniki po życiu – w gruncie rzeczy pozostawiają sporo do życzenia. W wielu punktach są niedokładne, w równie zaś wielu zupełnie fałszywe (co dotyczy np. choćby naszej wiedzy o emocjach), bowiem od dzieciństwa jesteśmy karmieni – obok niektórych prawdziwych – także niedokładnymi lub zupełnie fałszywymi informacjami, czyniącymi naszą „mapę” zarówno mało przydatną, jak i czasem zupełnie szkodliwą, bo wprowadzającą w błąd. Częstokroć dopiero w życiu dorosłym zyskujemy szansę samodzielnego weryfikowania wiedzy zgromadzonej przez nas o życiu, ludziach i nas samych – która w wielu punktach okazuje się tylko „pseudowiedzą”. Istotnym elementem owej wiedzy jest nasza wiedza o emocjach. A między innymi i o tym, że nie są one zjawiskiem oderwanym od innych zjawisk naszej psychiki. I ani nie są – z jednej strony – problemem (gdy są przykre), ani też nie są, z drugiej strony, autonomiczną wartością, do której osiągnięcia mamy dążyć z pominięciem innych, istotnych elementów naszego życia (gdy są przyjemne). Bowiem taki właśnie sposób postępowania kończy się utratą realnego wpływu na rzeczywistość, a w końcu nawet i uzależnieniem. Patrząc z tego punktu widzenia każde uzależnienie, bez względu na rodzaj substancji („chemiczne”) albo czynności („niechemiczne”, behawioralne), jest w gruncie rzeczy uzależnieniem od przyjemnych stanów emocjonalnych, które stają się wartością nadrzędną i której stopniowo zostają podporządkowane wszystkie inne elementy realnego życia. Wybawić nas z tego może przywrócenie emocjom ich właściwej roli wskaźnika, nie zaś problemu ani celu.
System wczesnego ostrzegania
Emocje istotnie są elementem „wczesnego” systemu informowania o sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Ale warto pamiętać, że szybkość informacji jest tu uzyskana najwyraźniej kosztem precyzji. Emocje, wrażenia, jakie przynosi nam kontakt z sytuacją, są prawie natychmiastowe, ale nie są one precyzyjne na tyle, aby wyznaczyć szczegółowo naszą dalszą drogę postępowania w danych warunkach. Wymaga to już bowiem włączenia bardziej precyzyjnych narzędzi do oceny sytuacji niż wrażenia i emocje, mianowicie naszej rozumowej zdolności do analizy i oceny sytuacji, i to z różnych punktów widzenia. Najczęściej bywa też tak, że różne elementy tej samej – choć na ogół złożonej – sytuacji, mogą mieć różne znaczenie dla różnych naszych potrzeb i celów: dla niektórych pozytywne, dla innych – negatywne. Tymczasem wrażenia, odpowiedzialne za emocje, bywają przypadkowe w tym sensie, że nie dopływają od razu w całości, więc nie mogą dać natychmiastowej, pełnej i trafnej oceny tej sytuacji. Jeśli najpierw dotrą do nas informacje dotyczące niekorzystnych aspektów sprawy (np. większa odpowiedzialność na nowym stanowisku pracy), możemy przedwcześnie odrzucić coś, co w sumie mogłoby przynieść nam więcej korzyści w innych, ważniejszych dla nas aspektach życia (jak np. więcej prestiżu, nowych kompetencji czy pieniędzy). I odwrotnie, jeśli najpierw dotarłyby do nas informacje o pozytywach i uznalibyśmy nasze wrażenia za wystarczającą podstawę do uznania jakiejś okazji czy oferty za korzystną, to moglibyśmy entuzjastycznie zaciągnąć np. wyjątkowo niekorzystną pożyczkę, prowadzącą z czasem do coraz większych kłopotów.
Wstępna informacja to dopiero początek
Wczesny system informowania, jakim są emocje, nie jest wystarczający do pełnej oceny rzeczywistości, lecz stanowić ma raczej motywacyjną zachętę do skierowania dalszej – i już baczniejszej uwagi na dane zjawisko, sprawę czy rzecz. Nie ma zastąpić intelektu, lecz go pobudzać. Nasze zadanie polega na tym, aby sygnały te wykorzystywać właśnie w taki sposób. Nie powinniśmy domagać się wyłączenia przykrej, ostrzegawczej melodyjki (ze względu na jej zgrzytliwość), ani ciągłego powtarzania przyjemnej melodyjki zamiast podejmowania działań – najpierw sprawdzających, a potem bądź to korygujących (gdy sprawy idą źle), bądź to podtrzymujących lub wzmacniających, gdy idą we właściwym kierunku.
Autor jest psychoterapeutą, trenerem psychologicznym, coachem. Specjalizuje się w warsztatach dotyczących kompetencji osobistych i społecznych.