Historia Narcyza to mit o młodzieńcu niezwykłej urody, który nie chce, a może nie potrafi odwzajemnić miłości nimfy Echo. Ta niezdolność do miłości sprowadza na niego gniew bogów. Za karę bogowie sprawiają, że zakochuje się we własnym odbiciu w jeziorze. Czy młodzieniec nachylający się nad wodną tonią odczuwa miłość do siebie czy raczej obsesję pomieszaną z lękiem, która każe mu ciągle potwierdzać swe istnienie w odbiciu. Wydaje się, że nie może ruszyć się znad brzegu – jest jak przykuty, zaklęty. Cierpi. Jego spojrzenie jest pełne napięcia i tęsknoty. Narcyz umrze zapatrzony w swoje odbicie – tak blisko siebie i zarazem tak odległy. Jezioro zastępuje kochające oczy rodziców, w których dziecko może się przejrzeć, by potwierdzić symbolicznie swoje prawo do życia. Za czym, za kim tęskni Narcyz wpatrując się w swoje odbicie?
Odbijanie się w czyichś oczach, w czyjejś trosce o nas, podziwie, chęci bycia blisko nas – to dla wielu osób substytut miłości i poczucia wartości. Bo skoro ta druga osoba mnie zauważa, skoro o mnie dba, to znaczy, że jestem tego wart, że jestem ważny, że mnie kocha. Potrzeba symbiotycznego związku, który zaświadczy, że ze mną jest wszystko w porządku, że moje piękno skrywa moje niedoskonałości. Bo tak trudno uznać, że można mnie kochać bez makijażu, bez znacznego konta w banku, bez eleganckiego ubrania, bez kierowniczego stanowiska, bez luksusowego samochodu, bez ściany pełnej certyfikatów. Chowamy się za fasadą swojego idealnego Ja, bo nie akceptujemy swojej zwykłości – tego, że bywamy słabi, smutni, bezradni, zagubieni, gapowaci – jesteśmy przekonani, że jak bliscy odkryją tę naszą przeciętność, to przestaną nas kochać i nas opuszczą. Rozczarujemy ich, a to cudne odbicie w jeziorze zmętnieje. To echa warunkowej miłości w dzieciństwie, kiedy szybko nauczyliśmy się, że zasługujemy na zainteresowanie rodziców, kiedy spełniamy ich oczekiwania. Niestety, większość dorosłych wynosi z dzieciństwa przekonanie, że tacy jacy są naprawdę, to za mało. Aby być wartościowymi trzeba być idealnymi.
Mit szczęśliwego dzieciństwa
Często zadaję sobie pytanie, czy kiedykolwiek uda nam się w pełni pojąć rozmiary samotności i opuszczenia, na które byliśmy skazani jako dzieci – wskazuje Alice Miller. I nie chodzi jej o dzieci zaniedbywane, z dysfunkcyjnych domów, gdzie był alkohol i przemoc. Chodzi o normalne domy i grzeczne dzieci, które od najmłodszych lat szybko się uczą, nie przysparzają kłopotów, są odpowiedzialne za siebie i młodsze rodzeństwo, pomagają rodzicom we wszystkim i nie mają potrzeb. Większość z nich bardzo wcześnie ukończyła trening czystości i niedługo potem opiekuje się młodszym rodzeństwem. Czytać i pisać nauczyła się przed pójściem do szkoły, a w kwestii nauki i zachowania nie sprawiała żadnych trudności. To dzieci, które dorastały bez buntów i ekscesów. Często studiowały kierunek, o którym marzył jeden z rodziców. Słowem udane dzieci, obiekty zazdrości całej rodziny, podpory rodziców i ich duma. Jako dorośli odnoszą sukcesy na różnych polach, ciągle się doskonalą i niestrudzenie wspierają swoich rodziców. Ale w tle czai się depresja, uczucie pustki, wyobcowanie, bezsens istnienia, odrętwienie, które pojawiają się, gdy blednie iluzja wielkości. Powodem może być jakakolwiek zmiana pojawiająca się poza ich kontrolą, mała porażka, czasami kolejny sukces okupiony morderczą pracą. Osoby te, kiedy nie mogą sprostać idealnemu obrazowi siebie, odczuwają ogromny lęk oraz poczucie winy i wstydu, że zawiodły, że są do niczego, że się nie sprawdziły. Co istotne, o swoich odczuciach z dzieciństwa mówią bez szacunku, zdarza się, że nie pamiętają prawie nic, w relacjach chcą wszystko kontrolować i odczuwają przymus odnoszenia nieustannych sukcesów. Stłumienie tego pierwotnego dramatu dzieciństwa udało im się tak dalece, że uważają swoje najmłodsze lata za szczęśliwe. Dorośli, których dzieciństwo pozbawione było bezpieczeństwa i akceptacji, mają niezaspokojone podstawowe potrzeby i dlatego poszukują tego, czego nie znaleźli u swoich rodziców – akceptacji, bezwarunkowego otwarcia się na nich i zrozumienia na poziomie emocji. Nietrudno się domyślić, że poszukiwania te są skazane na niepowodzenie, bo nie można wrócić do przeszłości. A z drugiej strony te osoby potrafią doskonale udawać dorosłych i odpowiedzialnych, choć w środku są samotnymi i przerażonymi dziećmi.
Mania wielkości i jej druga strona – depresja
Narcystyczna mania wielkości dotyczy przewrażliwienia na własnym punkcie – taka osoba uważa, że wszystko, co jej dotyczy jest największe i najważniejsze na świecie. Własna osoba przesłania świat i uniemożliwia cieszenie się życiem. Paradoksem jest, że Narcyz, który zdaje się zapatrzony w siebie, nie może sobie ufać, bo nie zna siebie. Jest zależny od innych – od odbijania się w ich oczach. Musi ciągle sprawdzać, jak zareaguje na niego świat zewnętrzny i w zależności od tej reakcji popada w zachwyt albo w rozpacz. To nie miłość więzi go na brzegu jeziora, to iluzja miłości, pod którą kryje się lęk bycia nikim. Zachwyt nad fałszywym Ja (niepełnym, przystosowanym) udaremnia Narcyzowi pokochanie innej osoby, ale też na przekór wszelkim pozorom – udaremnia mu miłość do najbliższej mu istoty – do siebie samego. Doskonałe dziecko, gdy dorośnie, ciągle boi się, że okaże się nie dość idealne, więc tworzy postacie idealne w różnych dziedzinach życia. To fałszywe Ja towarzyszy mu od dawna – od momentu, gdy musiało zaprzeczyć swoim uczuciom i potrzebom w dzieciństwie, aby przetrwać. Według Lowena podstawowym zaburzeniem w osobowości narcystycznej jest zaprzeczenie uczuciom. „Jakim uczuciom?” – zapytacie. Uczucie opuszczenia jest właśnie takim uczuciem, którego dziecko nie może dopuścić do siebie, jeżeli chce przetrwać. Mówimy tutaj o uczuciu opuszczenia małego dziecka, które płacze, krzyczy, a rodzice nie przychodzą, nie dają ukojenia, nie przytulają. Nie dlatego, że są zwyrodnialcami, ale dlatego, że oni sami mają niezaspokojone potrzeby i czują się bezradni albo wściekli, albo zmęczeni, albo przerażeni potrzebami swojego dziecka. Alice Miller wyraźnie podkreśla, że zdolność empatycznego współbrzmienia matki i ojca z dzieckiem dotyczy tylko tego obszaru, w którym są wolni od niezaspokojonych własnych dziecięcych potrzeb. To fakt, że pojawienie się pierwszego dziecka na świecie uruchamia w rodzicach wszystkie ich niespełnienia i głody emocjonalne. Dziecko przez swoje potrzeby i zależność pokazuje rodzicom ich lęki oraz te uczucia, które sami wyparli w dzieciństwie. To może być płacz, smutek, radość, złość, zmysłowość, cielesność, lęk, bezradność, ciekawość – właściwie wszystko. Dorosły uwięziony w swojej historii z dzieciństwa nie może być dorosły, a więc jego dziecko nie może być dzieckiem. Taki rodzic szuka zaspokojenia swoich dziecięcych potrzeb – kogoś, kim mógłby dysponować – zależne dziecko doskonale się nadaje. Dziecko uczy się na poziomie pozawerbalnym, że aby jego potrzeby były zaspokajane, musi zaspokoić potrzeby rodzica. Musi zaprzeczyć swoim uczuciom i potrzebom, aby przetrwać sytuacje, kiedy raz rodzic zajmuje się nim, gdy płacze, a raz nie. Dziecko nigdy nie wie, czy tym razem jego potrzeba opieki zostanie zaspokojona. To przystosowanie się do potrzeb rodzica i jego nieprzewidywalność pozbawia dziecka integralności. Bycie rodzicem swojego rodzica nie pozwala dziecku na ufanie swoim uczuciom i na wyrażanie swoich potrzeb. Całe swoje poczucie wartości udane dziecko zbudowało na fakcie, że umie zaspokajać potrzeby rodzica. A jego podziw bierze za miłość. Często całe swoje dorosłe życie poświęca tej namiastce. Im szybciej w dorosłości przyjdzie kryzys fałszywego Ja, tym lepiej. Bo jest to możliwość uzdrowienia swojej historii. Gdy załamuje się fałszywe Ja, pojawia się depresja albo w czystej formie, albo pod płaszczykiem chorób psychosomatycznych. Depresję możemy rozumieć jako sygnał utraty siebie związanej z wyparciem swoich potrzeb, uczuć i reakcji emocjonalnych. W fazowym występowaniu manii wielkości i depresji ukazuje się ich wspólne źródło.
Powtarzający się schemat
Mamy tendencję do powtarzania schematów zranienia z dzieciństwa w nadziei, że tym razem uda nam się zdobyć miłość znaczącej dla nas osoby. Dlatego bici biją, a niekochani nie umieją kochać – jeżeli nie podejmą świadomej decyzji o zmianie swojego schematu. Jak stworzyć dziecko doskonale przystosowane do potrzeb swojej matki lub swojego ojca? Oto przykład hipotetycznej i uproszczonej historii: matka nie czuła się pewnie w wielu dorosłych rolach, nie miała zaufania do swoich odczuć i oceny sytuacji, miewała stany depresyjne. Ojciec nie umiał zaspokajać potrzeb dziecka poza materialnymi. Często nieobecny emocjonalnie i fizycznie, a gdy się pojawiał, oczekiwał, że będzie w centrum uwagi i podziwu. Rodzic (matka/ojciec) pokrywał swoją bezradność emocjonalną wobec potrzeb dziecka surowością albo brakiem granic. Rodzic uważał swoje jedyne lub najstarsze dziecko za swoją własność, swoje przedłużenie. To, czego rodzic nie dostał w dzieciństwie od swoich rodziców, znajduje teraz u swojego dziecka. Jest ono dyspozycyjne, można go używać jako lustra, można je kontrolować, jest całkowicie skoncentrowane na rodzicu, nie może go opuścić oraz ofiarowuje mu uwagę, akceptację i podziw. I najistotniejsze – rodzic jest dla dziecka najważniejszą osobą na świecie. Jeżeli rodzic czuje się przeciążony potrzebami dziecka, to nie pozwala się mu zdominować i wychowuje dziecko tak, by nie płakało, nie przeszkadzało i zajmowało się sobą. Rodzic może wreszcie żądać od dziecka, aby liczyło się z jego potrzebami i samopoczuciem, czego nie robili w przeszłości jego rodzice. Niestety rodzic, który doświadczył w dzieciństwie zranień miłości warunkowej i nie był kochany, tak jak tego potrzebował, będzie szukał zadośćuczynienia za swoje deficyty i krzywdy u osoby całkowicie od niego zależnej – u swojego dziecka. W odpowiedzi na wymagania rodzica dziecko wykształca fałszywe Ja – na zewnątrz pokazuje tylko te uczucia, zachowania i potrzeby, których się od niego oczekuje. I w końcu całkiem się stapia z tym wizerunkiem. Rodzic zaś przegląda się w fałszywym Ja dziecka i odnajduje poszukiwane przez siebie potwierdzenie – namiastkę bezpieczeństwa. Dziecko dostosowane wypiera część siebie, co wiąże go z rodzicami zależnością wykraczającą daleko poza dzieciństwo. Taki dorosły nie może oddzielić się od rodzica, co w teraźniejszości daje zależność od osób reprezentujących rodziców: partnera, szefa, a przede wszystkim własnych dzieci. I tak wyparta historia dziecięcych zranień powtarza się w kolejnym pokoleniu – w postaci dziecka doskonale przystosowanego do zaspokajania potrzeb swojego rodzica kosztem własnej integralności. Ten łańcuch powtórzeń rodzic może przerwać w każdym momencie – jeżeli poszuka pomocy i wsparcia u dorosłych: u terapeutów, innych rodziców w procesie uzdrawiania swojego dzieciństwa, pedagogów, psychologów, nauczycieli umiejętności wychowawczych.
Społeczno-kulturowy przymus byciem udanym dzieckiem
Wypieranie cierpienia dzieciństwa determinuje nie tylko życie jednostki, ale także stanowi nakaz społecznego tabu. Zwłaszcza gdy w rodzinnym domu nie było przemocy, uzależnień, choroby psychicznej – czyli sytuacji, która potwierdzałaby zasadność bolesnych odczuć dziecka. Często dorosłe osoby zastanawiają się: nic się takiego nie działo w moim domu, rodzice bardzo się starali, by zapewnić mi najlepsze rzeczy, więc dlaczego czułam się opuszczona, niekochana. Może to mój egocentryzm, niedojrzałość, rozpieszczenie, dziecięce fantazje, zła ocena sytuacji – wątpią w swoje odczucia, podważają je, unieważniają swoje doświadczenia, czyli po raz kolejny zaprzeczają części siebie. Utrzymywanie mitu szczęśliwego dzieciństwa nie pozwala dorosłym ludziom uwolnić się od wypartego bólu i zranienia, bo nie chcą oskarżać swoich rodziców. Rzecz nie w oskarżaniu rodziców, ale w możliwości uznania swoich przeżyć, a tego nie da się zrobić bez opowiedzenia swojej prawdziwej historii dzieciństwa. Z kolei nie można przerwać schematu powielania zranień, gdy nie uzna się swoich dziecięcych doświadczeń i nie odkryje, że są one przekazywane z pokolenia na pokolenie. Samotność, egotyzm i odcięcie od swoich emocji to najbardziej rzucające się w oczy objawy bolesnej utraty siebie, zapoczątkowanej w dramacie udanego dziecka. Utrata poczucia siebie i kamuflowanie jej przez manię wielkości jest utrwalane przez współczesną kulturę wzmacniającą nastawienie na zewnętrzne osiągnięcia, potwierdzanie swojej wartości przez sukcesy i utrzymywanie pozorów siły. Każdy, kto żyje pod osłoną fałszywego Ja, nie ma kontaktu ze sobą ani z drugim człowiekiem, bo cała energia idzie na utrzymywanie pozorów i nieujawnianie tych części, których nie akceptujemy u siebie. Płacimy za to spontanicznością, żywotnością i radością życia. Z lęku przed bólem żyjemy na obrzeżach życia – nie chcemy „dotykać” starości, śmierci, krwi, pożądania, słabości, biedy, choroby, przyjemności, miłości. Odcinamy się od życia za pomocą używek, telewizji, wirtualnego świata relacji, pracoholizmu i wielu innych iluzji uczestnictwa – choć w rzeczywistości jesteśmy obserwatorami. A kiedy rzeczywistość nas dopada, to załamujemy się – bo jesteśmy wydelikaceni i osłabieni nieczuciem, udawaniem, unikaniem, tym fałszywym Ja – które nas odcina od jedynej osoby, u której możemy znaleźć oparcie – od nas samych. A oparcie w sobie to dostęp do swoich rzeczywistych uczuć i potrzeb, umiejętność ich artykułowania, posiadanie poczucia wartości niezależnego od akceptacji lub jej braku u innych ludzi. Do tego potrzebujemy swojego prawdziwego pełnego Ja.
Ujawnianie prawdziwego Ja
Dziecko – wskazuje Alice Miller – musi się przystosować, aby zachować iluzję miłości, akceptacji, dobra. Ale dorosły człowiek nie potrzebuje już tej iluzji, by przeżyć. Depresja zbliża nas do rany, ale dopiero przeżycie smutku, żalu i złości z powodu straty swojego dzieciństwa daje nam możliwość jej zabliźnienia. Psychoterapeutyczne doświadczenie, że długotrwała depresja znika, gdy do świadomości przebijają się intensywne dziecięce uczucia, w których często powtarza się motyw opuszczenia i niezrozumienia, sprawia, że stopniowo zmieniamy podejście do tych „trudnych” uczuć. Odkrywamy, że nie musimy powielać schematu: rozczarowanie – tłumienie bólu – depresja. Świadome przeżycie dziecięcych uczuć nie zabija, ale uwalnia od bólu, fałszywego Ja i wewnętrznej izolacji. Im bardziej pozwalamy zaistnieć dawnym uczuciom, tym bardziej czujemy się spójni i żywi. To jest odzyskiwanie siebie. Polecam skorzystanie ze wsparcia psychoterapeutycznego w tym procesie. Uznanie, że nie muszę być samowystarczalną osobą, jest także wychodzeniem ze wzorca dorosłego udanego dziecka, które kiedyś samo musiało sobie ze wszystkim radzić. Procesowi opowiadania historii swojego straconego dzieciństwa towarzyszy ogromny żal i wyparty niegdyś ból, ale też – podkreśla Alice Miller – pojawia się empatia i współczucie dorosłej osoby dla przeżyć własnego dzieciństwa. To jest uzdrawiające. Warto pamiętać, że jako dorośli mamy moc, by włączyć w naszą historię najbardziej bolesne przeżycia z dzieciństwa i nadać im takie znaczenie, byśmy mogli na nich budować autentyczne i bogate życie.
Artykuł „Narcyz – dramat udanego dziecka” należy do serii artykułów dotyczących wychowania, problemów młodzieży i rodziny, w których podejście do tych tematów wyznacza z jednej strony perspektywa psychologiczna, a z drugiej perspektywa kulturowo konstruowanej tożsamości płci. Artykuł powstał pod wpływem książek: Alice Miller Dramat udanego dziecka. Studia nad powrotem do prawdziwego Ja oraz Alexandra Lowen’a Narcyz zaprzeczenie prawdziwemu Ja – obydwie pozycje wydane przez Jacek Santorski & Co w 1995 r.
Autorka jest psycholożką pracującą warsztatowo, terapeutycznie, interwencyjnie w nurcie psychologii humanistycznej i egzystencjalnej, założycielką „Miejsca Mocy”.